"Confetti" - II równorzędna nagroda w konkursie literackim SKPP

Publikujemy drugą nagrodzoną w konkursie literackim SKPP "Moja służba" pracę pt. "Confetti" autorstwa nadkom. Jerzego Szulca, opatrzoną godłem "LENAAR".

 

 


Jerzy R. Szulc, nadkomisarz policji w stanie spoczynku; polonista, pracował jako nauczyciel, ukończył także Szkołę Oficerską w Szczytnie i studia licencjackie na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu; mieszkaniec Zgorzelca; w służbie od 1965 r., od 1983 r. do emerytury w 1990 r. zastępca komendanta powiatowego Milicji Obywatelskiej/Policji w Zgorzelcu; od 30 lat poświęca się „końskiej” pasji, instruktor rekreacji konnej, prowadził szkółkę jeździecką; autor opowiadań, gawęd i krótkich form literackich, od 2009 r. publikował w miesięczniku „Koński Targ”, uczestniczył i był nagradzanych w miejscowych konkursach literackich, autor tomów prozy „Jego Wysokość Nauczyciel – Koń”, „Podróże bez filtra” i „Oddech Motyla”.

 

„Confetti”

 

           PW wz-33, popularna Tetetka  może się młodszym rocznikom kojarzyć rozmaicie.
Nie jest to ani potoczne określenie randki, ani też symbol druku podatkowego. Spieszę poinformować, że to broń palna - krótka. Okazał się ten model w czasie wojny mocno zapracowany. Wzmianka o nim w jakimś albumie przypomniała mi pewne zdarzenie, które potwierdziło szerokie i urozmaicone ale też  ryzykowne zastosowanie tej broni.

*

            Szkoleniowe strzelanie przebiegało sobie od rana standardowo, żeby nie powiedzieć, monotonnie. Nie było już wśród nas żółtodziobów. Jeżeli bowiem mimo ostrzeżeń nie potrafił ktoś  poskromić odruchu  zaglądania do lufy przy zacięciach, to nie towarzyszy już nam z przyczyn wprawdzie przykrych ale zrozumiałych. Jednak zaglądanie do lufy samo w sobie bywa w niektórych sytuacja konieczne, o czym mieliśmy okazję się przekonać.

           Spotkania na strzelnicy, to także mocno zawsze oczekiwane imprezy integracyjne o średnim zasięgu. Na co dzień niewiele jest okazji do towarzyskich kontaktów, gdyż WOLNE  nawet ostrożnie zaplanowane, potrafi w kapryśny sposób zniknąć. Nad tym jednak nie ma co ubolewać, zawód wybierany według  upodobań  trzeba przyjąć z podstawową wyobraźnią i pogodą.
    - Dobra! – już ktoś woła. Dobra!  Dobijaj do brzegu gaduło! Strzelanie, pamiętasz?
    - W porządku. Wiem i dobijam! – Na linię ognia marsz… i tak dalej…
          Pukaliśmy więc sobie, a kilka kroków za linią wyjściową rozkręcało się ognisko (imprezy średniego zasięgu – wspominałem). W skrzynce niecierpliwiły się porcje śląskiej,  wszystko, jak zawsze. - W skrzynce?!...  Źle powiedziałem! Kiełbasa, to przecież w kartonie!
W skrzynce natomiast inne te…, no - integracyjne artykuły. I… proszę nie dopytywać się naiwnie. Integracyjne!! Mówię przecież!  Nie uwierzę, że nikt nie nadąża za określeniem.
           Jakoś też tak podczas opiekania owych śląskich kawałków  wywiązuje się zawsze rozmowa o tym, kto lepszy tam na linii. Taka gadka pojawia się obowiązkowo, bo wśród kilku równych, przynajmniej jeden uważa, że jest równiejszy. Policjanci jednak na ten rodzaj przepychanek nie mają monopolu, co życie nieustannie potwierdza, gdzie by nie spojrzeć.
Dzisiaj również raz, dwa  stanęły  zakłady i od tej chwili zwykły szkoleniowy dzień nabrał kolorów, że tak powiem. Przypomniano też przyjęte dużo wcześniej zasady:  – trzy podejścia, przejście do następnego, to punkty z przedziału na, „bdb”. Faworytami najczęściej bywali,  Henio Przybylak, Stefan Stański i dość nierówny ale i tak dobry, Antek Rosen.

Jakoś dałem radę  przykolegować się do ich zmiany.
           Kiełbaski skwierczały i kapały do żaru podrabianym tłuszczem, nad ogień zaczęły już wzlatywać iskierki, a razem z nimi mnóstwo przechwałek. Dobrze się tego zawsze słucha, bo docinki, jak również zadufanie ubierane zostają w bardzo malownicze teksty.
           Dojadaliśmy właśnie śląską, kiedy czas było na naszą zmianę. Po pokwitowaniu kulek  stanęliśmy na linii ognia. Od lewej – Antek Rosen, Stefan Stański, Henio Przybylak i ja.
Rosen, jak zwykle wystąpił popisowo w profesjonalnych wytłumiaczach, co poprzedzał długotrwałymi przygotowaniami. My od zawsze wtykaliśmy sobie do uszu łuski. Antek pewnie chętnie by nas naśladował ale gdzie pokazywałby wtedy wytłumiacze. Nadto, jak sprytnie wyjaśniał, nie ma zamiaru czyścić uszu po łuskach, które przecież podnosimy z ziemi.

    – Co racja, to racja Antoś, uszu nie musisz myć - zaznaczył kiedyś Leoś Jabłkowski i długo mrugał do wszystkich, jak najęty.
          Rosen  przełknął to dzielnie, a  wytłumiacze wnet zmienił na nowsze. Szpaner i tyle.
          No więc stoimy na tej linii i po wszystkich obowiązkowych komendach, pierwszym strzałem popisał się właśnie Antek.

   - Dziewięć ale chyba draśnięte dziesięć – słyszymy za plecami, gdzie stoi z lornetką Krysia.  
          Rosen oczywiście zrobił specjalną minę i spojrzał przeciągle na boki. Od tego jednak momentu, proszę was, wszystko pobiegło sobie wartko ale po swojemu. Zasuwało łącznie z przerwaniem współzawodnictwa.  Padł właśnie kolejny strzał.
          Wiecie, jak to jest, kiedy  stoi się z wyciągniętą ręką, na końcu której widać pistolet. Jest o co zahaczyć swoją uwagę. Nikt nie chce zawalić kolejki. Przed sobą ma dwadzieścia pięć metrów i tarczę. Szlus! Jest sam. Właśnie padł strzał i za naszymi plecami zaczynają się krzyki jakieś. Poruszenie całkiem nienormalne. Prowadzący Rydzkowski wrzeszczy:

   - Przerwać ogień! Przerwać, k… ogień!...
Sprawa tak właśnie w jednej sekundzie wyglądała. Każdy więc na tej „ognistej” linii skutecznie już rozkojarzony zaczyna się w końcu gapić się na boki i jeżeli ma jeszcze trochę czasu, to do tyłu, a nawet filuje wszędzie, jeżeli sekundy nie zasuwają zbyt szybko.
Gapią się wszyscy, bo wokół nas, z przodu, z tyłu i na górze wirują  filuternie miliony jakichś drobin w różnych odcieniach. Tańczą i obiegają nasze plecy. Trochę zabawia się nimi wiatr, trochę same z siebie zwlekają z opadnięciem. Trwało to dłużej, niż czytanie tych kilku linijek.
         …Jak przerwij, to przerwij. Stoimy wśród tego fruwającego śmiecia trzymając lufy do góry i nic się nie dzieje. Ale gadam…, ładne nic, co? Wkoło  rozmowy i wrzaski, i gonitwa tych kolorowych paprochów. Ładne mi nic - ha! Od biedy wiadomo było, że nikt nie oberwał ale te confetti… Powiadam wam - coś widokowego!

    - Stefan?!... Henio?!...- wołają wszyscy przekrzykując się.
    - Który to walnął, bo nie wiem? –  krzyczy Rydzkowski.
    - Ja nie strzelałem – mówi Heniek spokojnie.
    - Cały?!
    - Jasne!
    - To ja – odzywa się Stefan, pochyla się i kładzie pistolet na ziemię.
    - Co z tobą?! – wołamy znowu jeden przez drugiego widząc, że schylony.
    - Nic! – wyprostował się zaraz i stoi, nawet nie mrugnie!
          W tym samym czasie słychać  grube przekleństwa dochodzące z grupki czekających na linii wyjściowej.
    - Cicho tam! – prowadzący odwraca się w stronę ogniska. – Marek, zbiera ci się na żarty?! Zamknij się!
    - Stefek! W porządku?! – woła ktoś, bo Stański drepcze w miejscu i łapie się za głowę.
          Nikt nie może ustać na miejscu, a przeklinający Marek Czarkowski  pcha się na linię, choć kolejka jego później.
    - Rozładujcie i schowajcie w końcu te gnaty – wrzeszczy zdenerwowany „Rydzek”.

    - Stop! Stop, do cholery! –  rozłożonymi ramionami zawraca podchodzących  do naszej linii, a Marka trzyma za rękę i pcha do tyłu. - Stański! Co z tobą?! – woła do Stefana, który znowu przykucnął.
         Ten jednak, jakby nikogo nie słyszał. Ogląda uważnie podniesioną z trawy tetetkę.

Pojedyncze, przeganiane podmuchami drobiny żegnają nas, inne zaś poukładały się spokojnie dookoła Stefana i jeszcze trochę dalej.
    - Jasna cholera! –  podniósł się powoli zostawiając pistolet na trawie.
    - Do przeglądu broń! – wrzasnął prowadzący. – Stefan, co to było? – zapytał zaraz i wywołał tym nową falę emocji.
    - Skąd mam wiedzieć! Kto wie?! – wykrzyknął  Stefek do wszystkich i wrócił wzrokiem do leżącej koło stóp broni. - Pierdoły jakieś powylatywały! – mruknął do siebie. – W lufie coś!...  W lufie!! – powtórzył głośno.
         Obserwowaliśmy go w ciszy. Nic dziwnego, że nerwy mu grały. Słychać było tylko trzaskanie drewienek w ogniu ale tam oczywiście od dobrej chwili nikogo nie było.

    - Czekajcie! – odezwała się nagle Krysia i podniosła z trawy większy paproch. – Przecież to kawałek pieniądza! Stefuś, to jest forsa! Kawałek szmalu! –  pokazała coś  nie większe od paznokcia. – Ej, co twoja forsa tutaj?!... Strzelasz od czasu do czasu szmalem?
    - Pieniądz?!!...- Stański milczał dłuższą chwilę patrząc sobie pod nogi. – Forsa, mówisz?! Pewnie mi nie uwierzycie – zaczął, zrobił  przerwę, popatrzał na leżące dookoła drobinki.

    - Nie moja –  popatrywał na nas. – Nie moja! - powtórzył jeszcze patrząc dookoła siebie.
    - Dobra Stefan – uspokoiła go Krysia. – Masz rację, nie wierzymy ci. Ale, ale!…- spojrzała dokładnie na podniesiony przed chwilą strzępek podnosząc go wyżej.  – Przed kim ty, zatwardziały kawaler, trzymałeś to w takiej skrytce?

    - To? – parsknął zły.
    - No, nie to! – pokazała palcem na trzymaną drobinę. – Niedawno było w całości razem z tymi – zatoczyła ręką nad zalegającymi w trawie papierkami.
    - Zafundowałeś sobie próbę zejścia? – „Rydzek” cały był w ruchu, machał rękami, dreptał wokół papierków. - Stefek,  szurnęło cię?!
    - Już mówiłem, że nie moja forsa.
    - W porząsiu! Powiedz, przed kim chowałeś? Stefek?... –  śpiewnie przeciągała głoski.

    - Krycha, przestań żartować – wtrącił się Rydzkowski. – Dużo brakowało, by oberwał?
    - Może trenowałeś przed ostatnią nową drogą życia? – wtrącił Henio. - Cud, że ci w makówę nie wywaliło. Grabę masz całą?! – Henio cmokał z naganą i kręcił głową.
          Stański zamachał zrezygnowany obiema rękami i obrócił się w stronę ogniska ale zanim zrobił krok, wszyscy musieli spojrzeć na Marka Czarkowskiego, który odezwał się teraz  cicho.
     – To był mój zaskórniak! Cholerny, walnięty w rurę! – nie podnosił głosu ale wyczuwało się narastające napięcie. - Szlag by to wszystko! – szepnął  w złości.

- Cholera, Stefan! Przepraszam!
- To ty??!!... Przepraszam?!! W dupę mnie gryźnij – Stański zaczął kojarzyć szczegóły.– Przepraszam powie taki i już – mamrotał z przekąsem.
              Marek nie odezwał się, minął Stefana, podszedł do pistoletu podniósł go i dmuchnął w komorę nabojową, zwolnił zamek,  kliknął spustem i położył znowu giwerę na ziemi.

   – Nie zgadzała mi się kasa,  a nie mogłem sobie przypomnieć. – mówił  nie patrząc na nikogo. – Stefek, przepraszam. Nie myśla…
- Zamknij się! Całkowicie się zamknij! – wrzasnął Stański podnosząc obie ręce.
          Czarkowski stał bezradnie i popatrywał na nas. My jednak gapiliśmy się na Stefka.
Marek zrobił krok do niego z wyciągniętą ręką ale musiał przystanąć, by przepuścić Rydzkowskiego.
    – Co?... – zawołał prędko,  kiedy zobaczył, że szkoleniowiec podniósł tetetkę  i zaczął ją oglądać. – Co? Myślisz może, że gdzieś tam zapodział się jeszcze bilon?

          No i nawet zrobiło się przez chwilę wesoło. Otoczyliśmy Krysię Antczak, która pokazywała  papierowy strzępek i zaczęły się próby ustalenia nominału. Niektórzy szukali w trawie innych fragmentów.
Jednak, to tylko się tak mówi – wesoło…ha! Każdy zdawał sobie sprawę z tego, co się nie wydarzyło ; nie wydarzyło, a… mogło! Mogło się zdarzyć, jak wszyscy diabli!
    - Stefan, wziąłeś pistolet Marka?! – Rydzkowski odciągnął Stańskiego na bok. – Miało być ze swojej…
    - No i ten jest właśnie, cholera, mój! – Stański wskazał na leżącą w trawie tetetkę.
    - Co?...a forsa Mareczka? – zaśmiała się Krysia i spojrzała na Czarkowskiego.
    - Forsa moja – Marek patrzał na Stańskiego, który usiłował się we wszystkim połapać.

   – Pomyliłem gnaty, bo leżą na jednej półce. Stefek, przepraszam cię!
    - Odpieprz się! Sam sobie ryzykuj głupku, skoro poszukujesz kłopotów.
    - Kombinowałem, że film się urwał na trochę dłużej i wyszło mi z głowy, co z kasą. Stefan, nie chciałem!
     - No, k…, jeszcze trzeba, żebyś chciał! – Stański aż podskoczył.
     - Mareczku, będziesz na przyszłość pamiętać, komu nie dać, by rozmienił. Zobacz, jak Stefek się przyłożył – Rosen próbował rozładować sytuację, co mu się od biedy udało.
     - Maruś, – odezwała się Krysia, kiedy ustał śmiech – muszę cię o coś zapytać.
     - Nie pytaj – odpowiedział prędko Czarkowski. – Nie powiem ile tam…
     - Czekaj! – przerwała mu. – Nie o to mi chodzi. Powiedz stary, przed kim ukryłeś forsę, co? Po jakiego diabła tobie schowki?... Marek?!... Gadaj!
                To było niezłe pytanie.  Czarkowski bowiem podkreślał nieustannie, że nie ma to, jak stan kawalerski. Szukał też wtedy zaraz wzrokiem Stefana, kolegi zza biurka i mrugali ostentacyjnie do siebie. Krysię zawsze wyprowadzało to z równowagi.

     - Wasza wspólna panna, to całodobowa podwójna żytnia! – pokpiwała. – Właśnie przez takich, jak wy po parku spacerują stare panny z pieskami do towarzystwa.
         Staliśmy teraz w gromadzie i każdy podawał Krystynie skrawki odszukane w trawie ale nie udało się ustalić tak na gorąco nominału, a nazbieraliśmy tego dużo.
     - Dajcie mi to – odezwał się ze śmiechem nasz technik.  – Krycha, daj wszystko,  poskładam to.
     - Sam widzisz, że to będzie musiało trochę potrwać – śmiała się przesypując paprochy Bolkowi na dłoń. – Marek! Są straty, pisz wniosek o zapomogę i szeroko uzasadnij. Nasz „Gocek” wykituje ze śmiechu.
     - Odczep się! Pomyliłem giwery! W szafie zawsze leżą na jednej półce…- Czarkowski starał się odejść od kłopotliwego pytania. – Nie spojrzałem na numer no i tak…
     - Ale przed kim? – Krysia nie rezygnowała – słabniesz może w swoich ślubach?
     - A myślałem, że to Stefanowi życie obrzydło – dodał Henio. – Lufa pewnie do wymiany ale przynajmniej obaj mieli szczęście. Ty też! – pokazał  na Czarkowskiego.

     - Napiszę wyjaśnienie i tyle – Marek spojrzał na „Rydzka”.
     - Zgłupiałeś?!! Chrzanić to! – prowadzący aż podskoczył. – Żadnych  raportów! Stary by mnie zatłukł, a was obu razem ze mną. – Będzie mi tu jeszcze pisał wyjaśnienie! Szurnięty referent! – burczał pod nosem.
         Współzawodnictwo, rzecz jasna, diabli wzięli ale spotkanie przeciągnęło się   do późna. Czarkowski nie dał się jednak wyciągnąć na zwierzenia mimo, że pchnięto umyślnego po uzupełnienie płynów. Sprawnie też wybiliśmy z głowy Stefanowi granie roli smętnej ofiary.

     - Pewnie, żeś ostania ofiara – uciął Henio. – Jak można pominąć sprawdzenie  pukawki.
Jednak swoją drogą kopa w dupę Markowi możesz zafundować. Tyle twojego!
         Henio został nagrodzony oklaskami, a potem każdy dołożył swoje uszczypliwe „trzy grosze”. Podjęliśmy też jednogłośnie decyzję, by przyznać Markowi buraczane wyróżnienie  Nagrody Darwina za odkrycie i wdrożenie nowego, samobójczego zastosowania  poczciwej tetetki.

     - Na razie tylko wyróżnienie Mareczku – Rydzkowski patrzał zamyślony w ogień. Aby otrzymać nagrodę będziesz musiał jeszcze swoją głupotę rozwinąć.
     - Pomyliłem tyl…

     - Zamknij się! – zasyczał Stefek.
         No i Czarkowski się zamknął.